Czemu się poddajemy i jak temu zaradzić?

Czemu się poddajemy i jak temu zaradzić?

Blue monday już za nami, ale to wcale nie oznacza, że teraz będzie już tylko z górki i uda nam się dotrzymać wszystkich postanowień. Nie ma się co oszukiwać, bez względu na to kiedy podejmiemy decyzję o działaniu, nasz entuzjazm może szybko opaść. Dlaczego tak się dzieje?


czemu się poddajemy, słomiany zapał, motywacja

Zacznę regularnie ćwiczyć, zmienię dietę, nauczę się języka, zacznę pisać bloga. Te mniej lub bardziej precyzyjnie określone postanowienia czasem z dnia na dzień wdrażamy w nasze życie. I równie szybko z nich rezygnujemy. Powodów naszej rezygnacji może być wiele. Chciałabym przytoczyć te najbardziej prawdopodobne i poszukać sposobów, by skutecznie się z nimi rozprawić.

Mamy słabą motywację


Czujemy, że to, co robimy jest bez sensu, nie zdążyliśmy się dobrze zastanowić, dlaczego chcemy to robić. Wykonujemy jakąś czynność bez większego przekonania, a jak jej nie wykonamy, to nie czujemy wyrzutów sumienia, bo nie jest dla nas szczególnie ważna.

Rozwiązanie: Zastanówmy się, dlaczego realizacja danego postanowienia jest dla nas tak istotna. Czy robimy to dla siebie, czy może chcemy komuś zaimponować? Czasem warto odpuścić, jeśli wiemy, że nasza motywacja jest za słaba, jednak w wielu przypadkach wystarczy sobie tylko przypomnieć dlaczego zaczęliśmy coś robić, by zyskać nowy zastrzyk energii.

Oczekujemy szybkich efektów


Odżywiam się zdrowo już 3 dni, więc powinnam zauważyć jakieś konkretne zmiany. Obwód w biodrach powinien już się zmniejszyć o parę centymetrów. Codziennie się męczę i odmawiam sobie batoników, a tu waga stoi w miejscu, centymetr też chyba zepsuty...

Rozwiązanie: Należy się zastanowić, jakie mają być rezultaty i w jakim czasie osiągnięte? Jeśli perspektywa odległych efektów nie do końca do Ciebie przemawia lub wręcz Cię zniechęca, spróbuj podzielić efekty na mniejsze etapy. Może schudnięcie 2 kg w miesiąc jest lepszą miarą sukcesu niż osiągnięcie wymarzonej wagi do końca roku? Nie ma jednak sensu ważyć się codziennie, bo wiadomo, że to w ten sposób nie działa.

Porównujemy się do innych


Nieważne, czy naszym wzorem jest sławny aktor, celebryta czy może sąsiad z bloku obok - widzimy, że on ma lepiej i też byśmy tak chcieli. Frustruje nas, że nasze działania nie przynoszą rezultatu, że nie jesteśmy tak szczupli, zdolni i bogaci jak ten drugi człowiek, który wszystko ma. Swoją drogą, ciekawe jak on to robi, że pracuje parę godzin dziennie i jeździ takim autem?

Rozwiązanie: Przestań skupiać się na osiągnięciach innych ludzi, zacznij się zastanawiać, w jaki sposób doszli do tego, co teraz mają. Zacznij czytać biografie osób, które odniosły sukces lub, jeśli możesz, zapytaj tych, którzy Ci imponują, jakich rad mogą udzielić. Droga ludzi sukcesu rzadko jest usłana różami. Otaczaj się ludźmi, którzy są zmotywowani do działania - lepiej zarażać się od nich entuzjazmem, niż marudzić razem z tymi, którym się nie chce nic robić.

Boimy się porażki


To, co robię na pewno nigdy nie będzie wystarczająco dobre, nikogo nie zainteresuje, a ja stracę tylko czas. Jest tyle osób lepszych ode mnie, że nie wiem w zasadzie, po co się w ogóle za to zabierałem. Takie myśli, po pierwszej fali entuzjazmu, z dużym prawdopodobieństwem pojawią się w naszej głowie. Myślimy, że skoro nigdy nie uda nam się osiągnąć sukcesu, to lepiej poddać się już teraz i nie marnować czasu.

Rozwiązanie: Często uważamy, że gdy przestaniemy coś robić, to nic się nie stanie. Lepiej jednak przemyśleć, co może się stać, jeśli nie przestaniemy? Nigdy się nie dowiemy, jak blisko byliśmy celu, jeśli w pewnym momencie po prostu się zatrzymamy. Nigdy też nie będziemy w czymś najlepsi, jeśli nie zaczniemy ćwiczyć.

Znajdujemy wymówki


Dzisiaj nie miałam czasu, musiałam zrobić zakupy, uczyć się do egzaminu, posprzątać pokój. A potem wpadła Kaśka, nie widziałyśmy się ze sto lat, więc trzeba było nadrobić zaległości. Wymówki można mnożyć. Zawsze znajdzie się coś, co złagodzi nasze wyrzuty sumienia, gdy nie zrobimy zaplanowanej czynności. Trochę jak z pisaniem magisterki albo nauką do sesji - nagle się okazuje, że mieszkamy w zapuszczonej norze, która wymaga gruntownego remontu.

Rozwiązanie: Warto zacząć pracować nad nawykami. Kiedy zautomatyzujemy sobie jakąś czynność, przestaniemy traktować ją jako obowiązek, a zaczniemy jak element codzienności. Na początek łatwiej nam będzie jeśli będziemy się nagradzać za wykonanie określonej czynności lub karać, jeśli jej danego dnia nie zrobimy. Może np. zaangażujemy partnera, który stanie na straży naszego nowego nawyku i jeśli któregoś dnia będziemy się lenić, stawiamy partnerowi burgera. To powinno skutecznie zachęcić nas do regularnej pracy nad nawykiem. Jest to szczególnie istotne w fazie, w której go dopiero tworzymy (raczej nie chcemy kupować partnerowi burgerów do końca życia za każdym razem, gdy coś innego okaże się naprawdę ważniejsze od codziennej lekcji hiszpańskiego). Sposobów na budowanie nawyków jest bardzo wiele, więc pozwólcie, że nie będę się na ten temat teraz rozpisywać.

Słomiany zapał mnie również dotyczy. Najbardziej chyba dlatego, że oczekuję szybkich efektów i nie jestem pewna, czy to, co robię, ma w ogóle sens, jest dobre i wartościowe. Jednak wiem, że jeśli się poddam, nigdy nie zobaczę, co mogłam osiągnąć.

Jak Wasze postanowienia noworoczne? Trzymacie się? A może są rzeczy, z którymi macie problem i zastanawiacie się, czy nie zrezygnować? Co Was przekonuje, że nie warto rezygnować?

Szukam nauczyciela języka

Szukam nauczyciela języka

Kiedy kończymy obowiązkową edukację, czujemy pewną wolność, że nie będziemy się już musieli uczyć nielubianych przedmiotów. Czasem (o zgrozo!) przestajemy się uczyć w ogóle. A gdy jednak decydujemy, że chcielibyśmy naukę kontynuować, szukamy najlepszych opcji. Jedną z nich może być wybór nauczyciela, który jak się okazuje, wcale łatwy nie jest.


nauczyciel, korepetytor, nauka, język niemiecki

Języka niemieckiego zaczęłam się uczyć w gimnazjum. Na 6 klas były wtedy tylko 2, które dostąpiły tego przywileju i mogły się go uczyć zamiast rosyjskiego. Byłam wtedy mocno zafascynowana tym językiem, a fascynację tę pogłębiła jeszcze nastoletnia miłość do jednego bardzo popularnego w tamtych czasach niemieckiego boysbandu, którego nazwy nie odważę się dziś wymówić ;) Dzięki temu, moja nauka postępowała dość szybko i na początku liceum nie musiałam zbyt wiele robić, ale potem, gdy już materiał stał się trudniejszy, a  miłość do boysbandu umarła śmiercią naturalną - skończyła się moja motywacja. I na ładnych parę lat zapomniałam o języku niemieckim, którym nie posługiwałam się wystarczająco płynnie, by z niego korzystać. Dopiero kończąc studia wpadłam na to, że może jednak wypadałoby odświeżyć zapomniane umiejętności i zamiast uczyć się nowego języka od podstaw, kontynuować coś, w czym już jakieś podstawy opanowałam. Zaczęłam szukać korepetytora na jednym z portali do tego przeznaczonych. Nie znalazłam, choć lekcji odbyłam kilka i to z osobami, które, mimo młodego wieku, miały dobre opinie i sensowne wykształcenie. I dziś o tym, jakie błędy popełniali korepetytorzy, że skutecznie mnie do siebie zniechęcili.

Brak testu sprawdzającego poziom

Żaden takiego testu nie zrobił. No kurcze, ja bym wysłała taki test człowiekowi do zrobienia jeszcze przed pierwszą lekcją, bo mogłabym się wtedy przygotować odpowiednio do zajęć, ale testu nie zrobili, więc przychodząc na zajęcia, zwykle słyszałam zdziwione: jak ty dużo umiesz, alternatywnie: myślałam, że będziesz więcej pamiętać. W końcu nie wiem, czy pamiętam dużo czy mało ;)

Brak przygotowania do pierwszych zajęć

Wynika bezpośrednio z punktu poprzedniego - zajęcia były zbyt łatwe lub zbyt trudne, w zależności od tego, co wyobraził sobie korepetytor na podstawie mojego opisu dotychczasowej edukacji. Starałam się dać każdemu co najmniej 2 szanse, bo w sumie, jak wiemy ze szkoły, pierwsze zajęcia są organizacyjne, ale na tym błędy się nie kończyły.

Brak pomysłu na prowadzenie lekcji

Ok, doceniam ogólną motywującą funkcję nauczyciela, na której z resztą najbardziej mi zależało, bo akurat do niemieckiego sama się zmotywować nie umiałam. Jeśli jednak rola nauczyciela polega na przyniesieniu mi kserówek do zrobienia na lekcji i materiałów, których mam się nauczyć w domu, żeby przygotować się do kolejnej, to dzięki, ale nie o to mi chodzi. Serio, na jednych z pierwszych zajęć dostałam listę chyba 150 czasowników wraz z przyimkami i przypadkami, z którymi się łączą, a potem miałam z nich odpowiadać...

Nieuwzględnianie potrzeb ucznia

Zrób teraz to ćwiczenie, przeczytaj odpowiedzi, zrób następne ćwiczenie. Takie lekcje były dla mnie niekończącą się katorgą. Zwłaszcza, że nie byłam już w szkole i decyzja o zajęciach była moją własną, chciałam więc, żeby był to czas spędzony produktywnie, ale jednocześnie przyjemnie. Poza tym, skoro płaciłam za coś pieniądze, to miałam prawo oczekiwać, że założony przeze mnie cel, czyli umiejętność swobodnej konwersacji, zostanie w miarę szybko osiągnięty.


Nie mówię, że wszyscy korepetytorzy tacy są, bo głęboko wierzę, że można znaleźć osoby z pasją i powołaniem. Mi jednak szybko brakło cierpliwości na umawianie się z kolejnymi ludźmi, bo w końcu traciłam przy tym czas i pieniądze. Nadal nie umiem mówić po niemiecku i wątpię, by mogło się to szybko zmienić, bo jego nauka nie jest tak przyjemna, jak nauka hiszpańskiego, o której wspominałam w poście 4 sposoby nauki języków obcych.

Macie jakieś ciekawe historie dotyczące korepetytorów? Dorzucilibyście coś do mojej listy?
6 powodów, przez które nie jestem perfekcyjna

6 powodów, przez które nie jestem perfekcyjna

Myślę, że temat bycia perfekcyjnym, dotyka szczególnie nas, kobiety. Przede wszystkim ze względu na ilość zdjęć dostępnych na Instagramie czy Facebooku. Fakt, że tę presję narzucają kobiety kobietom, dodatkowo utrudnia sytuację. Jest we mnie takie trochę poczucie, że nie staram się wystarczająco, a skoro inne mogą, to zapewne ja też bym mogła. I dziś, chciałabym wyjaśnić, dlaczego jednak nie mogę.


bycie perfekcyjnym, doskonałość, presja


Na inny raz zostawmy temat “perfekcyjnej pani domu”, skupiając się dzisiaj na “perfekcji jak z okładki”, czyli doskonałym wyglądzie zewnętrznym. I nie mówię tutaj o podstawowym dbaniu o siebie, robieniu makijażu, czesaniu włosów. Mówię o dwudziestoczterogodzinnej gotowości do zrobienia sobie idealnego selfie. Powodów-wymówek jestem w stanie znaleźć tysiące, postaram się jednak skupić na głównych obszarach…

Brak czasu


Nie wiem, czy jest to najważniejszy powód w moim przypadku, ale myślę, że dla wielu z nas z pewnością brak czasu może stanowić poważną przyczynę bycia nieperfekcyjną. Wśród nawału obowiązków domowych (sprzątania, prasowania, gotowania...), pracy zawodowej (8h dziennie, plus w moim przypadku 2h dojazdu), opieki nad dziećmi (to mnie jeszcze przez najbliższy czas nie dotyczy) znajdziemy naprawdę milion innych zajęć, które chciałybyśmy zrobić, gdy tę chwilę wolnego dla siebie zorganizujemy. Więc może nie jest to brak czasu, a raczej

Brak chęci


Bo bardziej mam ochotę poczytać książkę, pooglądać serial, poscrollować fejsa, a rano pospać godzinę (!) dłużej, zamiast układać włosy, przyklejać rzęsy i robić perfekcyjne smoky z tutorialem z Youtube .

Brak funduszy


Tutaj przytoczę jeden popularnych memów, który przedstawia Cristiano Ronaldo teraz i sprzed kilku lat, wraz z podpisem: “Nie jesteś brzydki, jesteś po prostu za biedny”, który w zabawny sposób pokazuje, jak przypływ gotówki wpływa na urodę człowieka, który ją ma. Nie mówię, że przy mniejszym budżecie, ale maksymalnym zaangażowaniu, nie da się osiągnąć perfekcji. Jednak mając sztab stylistów, makijażystów i fryzjerów jest jednak troszkę łatwiej.

Brak umiejętności


Bez względu na liczbę obejrzanych filmików instruktażowych, po próbach konturowania wyglądam, jakbym szykowała się na Halloween, a próba przyklejenia sztucznych rzęs doprowadza mnie do głębokiej rozpaczy. Jedni mają talent do makijażu, a inni strugają z drewna trójmasztowce. A ja… na pewno nie mam umiejętności w żadnej z tych dziedzin.

Geny


Najłatwiej zrzucić na coś, na co nie mamy wpływu. Oczywiście, są na świecie osoby, które urodziły się z idealną twarzą, doskonałą cerą, pięknymi włosami i figurą modelki. Nam, zwykłym śmiertelniczkom, które natura hojnie obdarowała licznymi niedoskonałościami, pozostaje inwestowanie w siebie i wkładanie wysiłku, by urodę poprawić. Czemu więc tego nie robimy? Patrz punkt 1, 2, 3 i 4.

Bycie człowiekiem


A człowiek jest niedoskonały. To mój ulubiony powód. Doskonałe mogą być zdjęcia, ale ja osobiście nie wierzę, by dało się na co dzień utrzymać stały poziom 100% perfekcji.

Spasujmy więc trochę, nie dajmy się presji, kochajmy siebie takimi, jakie jesteśmy. Przecież możemy być nieperfekcyjne i piękne jednocześnie. I wiem dobrze, że trudno nam w to uwierzyć, że “zwyczajna ja” też może być wartościowa i ważna, ale tak właśnie jest. Nawet, jeśli nie umiem zrobić perfekcyjnej kreski eyelinerem.

Czujecie presję bycia perfekcyjnymi? Może macie jakieś sprawdzone triki, dzięki którym czujecie się gotowe do selfie 24 h/dobę?

4 sposoby nauki języków obcych

4 sposoby nauki języków obcych

Wiemy już, że warto uczyć się języków obcych. Angielski stanowi podstawę, ale coraz częściej pracodawcy oczekują znajomości niemieckiego, hiszpańskiego czy języków skandynawskich. Dlatego dziś chciałabym przedstawić Wam moje sposoby na szybszą naukę języków obcych.


nauka, język obcy, hiszpański, easy espanol


W jednym z poprzednich postów opowiadałam, dlaczego moim zdaniem warto uczyć się języka angielskiego. Ponieważ uczę się go od czasów szkoły podstawowej i nie wykorzystywałam do tego żadnych specjalnych metod, za przykład posłuży dziś język hiszpański, którego zaczęłam się uczyć już jakiś czas temu, ale też długo trwało, zanim znalazłam sposoby, które na mnie działają najlepiej.

Lekcje do słuchania

W zasobach rodzinnych posiadam kurs Easy Español, który ładnych kilkanaście lat temu sprzedawany był w kioskach w postaci zeszytów oraz kaset magnetofonowych (ktoś jeszcze pamięta?). Gdy zaczęłam się uczyć, znalazłam w bogatych zasobach internetu kilka pierwszych lekcji w formacie mp3, co pozwoliło mi słuchać ich na telefonie, np. podczas ćwiczeń na siłowni czy w autobusie. Niestety, kolejne części nie były już dostępne, a korzystanie z kaset przysparzało sporo problemów - rzadko kto korzysta już ze sprzętów, które je odtwarzają. W domu znalazł się jednak walkman (kolejny relikt przeszłości), który za pomocą jednego kabelka mogłam podłączyć do radia samochodowego. Dzięki temu mogłam korzystać z kursu w drodze do i z pracy. A ponieważ podróż w sumie trwała 2 godziny, nauka szła dość szybko, a ja mogłam sobie powtarzać wybrane lekcje tak często, jak chciałam.

Nie będę polecać tego konkretnego kursu, bo nie jest już dostępny, ale polecam słuchanie lekcji w wolnych chwilach - podczas spaceru, ćwiczeń, jazdy samochodem czy autobusem.

Aplikacja w telefonie

Świetną aplikacją, którą z czystym sumieniem Wam polecam jest Memrise - dzięki zróżnicowanym zadaniom  pozwala przyswajać nowe słówka i wyrażenia, a potem skutecznie je utrwalać dzięki optymalnie dostosowanej częstotliwości powtórzeń. Wszystko odbywa się na zasadzie hodowania roślinki - najpierw jest nasionko, z którego wyrasta kwiatek, a następnie "podlewamy" go swoimi powtórkami. Przy okazji, wykonując ćwiczenia, sprawiamy, że nasz Memrisowy zwierzaczek-kosmita Ziggy rośnie i zdobywa kolejne poziomy. Robię obecnie trzeci kurs hiszpańskiego i korzystam z bezpłatnej wersji aplikacji, ale gdyby ktoś chciał dodatkowych funkcji (powtarzanie trudnych słówek, ćwiczenia z nativami itp.), to raz na jakiś czas organizowane są fajne promocje i roczny dostęp premium jest wtedy w bardzo przystępnej cenie.

nauka, język obcy, hiszpański,

Filmy i seriale

Z korzyści z oglądania filmów po angielsku zdaje sobie sprawę każdy, kto opanował ten język w stopniu umożliwiającym rozumienie słyszanego tekstu. Już na etapie nauki warto jednak sięgnąć po filmy w oryginale, nie zagłuszane polskim lektorem. Z angielskimi jest dużo łatwiej, bo jest ich całe mnóstwo, ale i hiszpańskie się znajdą, jak się dobrze poszuka. Ze swojej strony polecam Gran Hotel, czy, jeśli ktoś woli polski tytuł, Zagadkę Hotelu Grand. Nie dość, że fabuła wciąga, to jeszcze cieszyłam się jak dziecko, gdy wyłapywałam poszczególne słowa, które już znałam albo gdy dołączałam do repertuaru jakieś nowe, wyłowione z dialogów. Napisy oczywiście bardzo pomagają.

Alternatywą mogą być hiszpańskojęzyczne piosenki, jak choćby świąteczne Feliz Navidad albo coś z bogatego repertuaru Ricky'ego Martina ;) Gorące latynoskie rytmy w dodatku świetnie nadają się do tańca, więc można się uczyć i spalać kalorie jednocześnie.

Fiszki

Do nauki słówek kolorowe karteczki porozklejane po domu naprawdę bardzo się przydają. Jeśli chcesz szybko zdjąć wątpliwe ozdoby z mebli, ekspresowo nauczysz się, że la nevera to lodówka, a la silla - krzesło. Warto tworzyć sobie fiszki również w formie niekleistej ;) i dopisywać do słówek nasze skojarzenia. Inspiracje można znaleźć w Memrise, tyle tylko, że tam wszystko jest po angielsku.

Może się wydawać, że zbyt dużo metod spowoduje jedynie zamęt i zagubienie, ale myślę, że odpowiednie połączenie wybranych przez siebie sposobów może przynieść naprawdę fajne rezultaty, gdyż za każdym razem mimowolnie będziemy przyswajać nowe treści, bez ślęczenia nad podręcznikami. Sposób, który jeszcze chciałabym wykorzystać to komunikacja z kimś, kto perfekcyjnie posługuje się hiszpańskim, ale wciąż powstrzymuje mnie obawa, że mój poziom jest zbyt niski.

Jakie Wy macie sposoby na efektywną naukę języków obcych? Chętnie dodałabym coś do swojego repertuaru.
5 rzeczy, które wkurzają w pracy na etacie

5 rzeczy, które wkurzają w pracy na etacie

Pracujemy, bo trzeba jakoś zarabiać na życie. Zwykle etat jest pierwszą wybieraną przez nas opcją. To wybór najbardziej oczywisty, bezpieczny, najłatwiej akceptowany społecznie. Ale nie idealny. Jest mnóstwo rzeczy, które mogą denerwować etatowców. Dziś przedstawię kilka z nich.



praca, etat, wady,


Większość popularnych blogerów pracuje w domu i całkowicie jestem w stanie to zrozumieć - nie tylko tych, którzy zajmują się blogowaniem na pełny etat, ale także tych, którzy prowadzą własną działalność w różnych innych obszarach. Nie będę dzisiaj poruszać kwestii prowadzenia bloga jako zajęcia etatowego i zastanawiać się, czy warto rzucić pracę “w fabryce” na jego rzecz. Chciałabym raczej skupić się na tym, dlaczego tak wiele osób uważa pracę na etacie za zło tego świata i za wszelką cenę dąży do tego, by móc ją rzucić. Wypowiadam się z perspektywy osoby, która nie pracowała w domu, ale postaram się przede wszystkim skupić na tym, co znam z pracy na umowie.

1. Miejsce pracy

Możemy je oczywiście wybrać, na etapie aplikowania na daną ofertę, ale w przeważającej większości przypadków, na rozmowie rekrutacyjnej nie zobaczymy naszego pokoju, biurka, krzesła i nie stwierdzimy, czy nam się podoba, czy nie. Przyjdziemy pierwszego dnia w miejsce, które już dawno ktoś urządził, a nasze pole manewru w zakresie organizacji wnętrza będzie raczej znikome. A w biurze nie podobać nam się może wiele rzeczy, na pozór błahych, takich jak zapach, rodzaj światła, kolor ścian. Druga sprawa jest taka, że jednak do miejsca pracy trzeba w jakiś sposób dotrzeć. Dystans może być mniejszy lub większy, ale jednak zawsze jakiś czas na dotarcie będziemy musieli poświęcić. W domu zarówno kwestia wyglądu otoczenia, jak i czasu na dojazd zostaje wyeliminowana.

2. Godziny pracy

Etat to średnio 8 h dziennie w 40-godzinnym tygodniu pracy. Choć elastyczne godziny pracy są popularnym rozwiązaniem, w wielu miejscach pracy, nadal musimy przychodzić o jednej i tej samej porze każdego dnia, a wychodzić 8 godzin później. I pomijając ból wywoływany porannym wstawaniem, myślę, że większą wadą jest nieefektywne wykorzystywanie czasu pracy. Jeśli mam do zrobienia na dzisiaj trzy rzeczy, a ich zrobienie zajmie mi 1,5 h, to jaki jest sens siedzenia w biurze kolejne 6,5? Zdecydowanie jestem za zadaniowym czasem pracy, w którym jest się wynagradzanym za rezultaty, a nie za dupogodziny.

3. Przełożony

Bez względu na to, czy będzie najlepszym, czy najgorszym szefem na świecie, u niektórych samo wspomnienie słowa przełożony wzbudzi silną reakcję alergiczną. Przede wszystkim dlatego, że jest to osoba, która w pewien sposób ma nad nami władzę, kontroluje nas, wydaje nam polecenia, weryfikuje ich wykonanie, a także decyduje o tym, czy przyznać nam premię albo czy udzielić nam wolnego. Nie lubimy nikomu podlegać i choć w dużej mierze, gdy przechodzimy “na swoje” jesteśmy zależni od naszych klientów, tam rodzaj tej zależności jest zupełnie inny i mamy większy wpływ na warunki, na jakich odbywa się współpraca. Na etacie mamy wszystko narzucone i pozostaje nam się tylko podporządkować.

4. Obowiązki

Choć podejmując pracę, mniej więcej mamy świadomość, jakie obowiązki są przypisane do danego stanowiska, w praktyce często okazuje się, że oprócz tego, co lubimy i chcemy robić, zakres zadań zawiera także czynności, które nie leżą w kręgu naszych zainteresowań lub kompetencji. Jasne, gdy prowadzimy własny biznes, również natkniemy się na czynności, których wolelibyśmy unikać (biurokracja, księgowość), ale ponieważ sami jesteśmy sobie szefem, zawsze możemy nielubiane zajęcia komuś zlecić. W pracy, jeśli nie ma pod ręką stażysty, którym możemy spróbować się wyręczyć, nasze zadanie pozostaje naszym zadaniem i musimy je wykonać, nawet jeśli uważamy je za skrajnie głupie i nikomu nie potrzebne.

5. Zasady

Denerwują, bo nie my je ustaliliśmy, a musimy się im podporządkować, nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadzamy. Jak choćby kwestie ubioru. Nienawidzę dress codu i choć rozumiem, że w niektórych miejscach jego zastosowanie może być korzystne dla biznesu, w wielu przypadkach jest raczej niepotrzebną uniformizacją. Dopóki dobrze wykonuję swoją pracę i nie straszę klientów swoim wyglądem, nikt nie powinien zwracać uwagi, czy do pracy przyszłam w trampkach czy szpilkach, czy mam na sobie białą koszulę, czy T-shirt z nadrukiem. Zasady mogą dotyczyć wielu obszarów, ale często można odnieść wrażenie, że stworzono je głównie po to, żeby utrudniały życie.

Wiem, że praca na etacie ma również swoje zalety, ale myślę, że o nich najlepiej wypowiedziałyby się osoby, które pracują w domu i tęsknią za czasami, gdy miały stałą pracę (jeśli takie w ogóle istnieją). Jeśli kiedykolwiek będę w takiej sytuacji, to na pewno o zaletach etatu napiszę, a być może taki wpis powstanie wcześniej, jeśli zbiorę wystarczająco dużo materiałów ;)

Przedstawiona powyżej lista nie jest kompletna i chętnie zapoznam się z Waszymi opiniami na ten temat. Co byłoby (lub było) główną przyczyną, dla której odeszlibyście z pracy?

Ciążowa rzeczywistość - co nagle okazuje się istotne?

Ciążowa rzeczywistość - co nagle okazuje się istotne?

Kobiety zachodzą w ciążę i choć wiedzą, że będzie się to wiązało z pewnymi ograniczeniami, są gotowe się poświęcić, żeby urodzić zdrowe dziecko. Ale chociaż ciąża jest etapem przejściowym, nawet nieszczególnie długim, potrafi nieźle dać w kość.

problemy w ciąży, bóle, ograniczenia



O ciąży zbyt wiele się nie opowiada. W końcu trwa tylko 9 miesięcy. Dużo więcej uwagi poświęca się porodom, które budzą wiele skrajnych emocji, a opowieści o nich urastają do rangi miejskich legend. A potem uwagę poświęca się już tylko “efektowi końcowemu”, czyli dzieciom. Historie dotyczą już wtedy trudów wychowania i radości z postępów czynionych przez potomstwo. I niby wiesz, że przez 9 miesięcy będziesz nosić w brzuchu dziecko, a pod koniec będą ci puchnąć stopy, będą cię bolały plecy i generalnie będziesz się toczyć, ale jest tego znacznie więcej. Nie zrozumiesz, dopóki tego nie przeżyjesz. Pewnie z każdym dniem będę mogła dopisać do listy kolejne rzeczy, ale jednocześnie, będę coraz bliżej końca tego etapu i będę mogła się skupić na czymś zupełnie innym. Dziś przedstawię kilka kluczowych słów, które opisują moją 7-miesięczną ciążową codzienność. Są to w większości rzeczy, do których szczególnie nie przywiązywałam wagi przed ciążą i nie sądziłam, że mogą mieć dla mnie aż takie znaczenie.

Grzaniec


W ciąży nie piję alkoholu. Jest to dla mnie oczywista oczywistość i nie doskwiera mi to jakoś szczególnie. Ale do grzanego wina w okresie zimowym mam ogromną słabość i chętnie umiliłabym sobie wieczór kubkiem aromatycznego napoju z plasterkiem pomarańczy. Próbowałam robić grzaniec bezalkoholowy, ale cóż - to nie to samo.

Katar


Jestem alergikiem, przed ciążą próbowałam leczyć mój przewlekły nieżyt nosa, ale musiałam przerwać terapię. Miałam to szczęście, że akurat okres pylenia jeszcze załapał się na czas przed ciążą, więc moje cierpienie nie jest aż takie duże, ale czasem zdarzają mi ataki alergii, objawiające się cieknącym nosem i swędzącymi, łzawiącymi oczami. W obecnej sytuacji mogę tylko psiknąć solą morską i czekać aż przejdzie, a to czasem trochę trwa.

Leki


Obniżona odporność sprzyja wirusom, które w okresie jesienno-zimowym czyhają na każdym rogu, a ja mogę się leczyć imbirem, czosnkiem, syropem z cebuli i ostatecznie Apapem. Czyli znowu - leż i czekaj aż przejdzie.

Tatar i inne pyszności


Jestem fanką dobrze przyprawionego surowego mięsa wołowego i się tego nie wstydzę. Gdy jest chłodniej, tatar jest nieodłącznym elementem prawie wszystkich imprez, a ja obecnie mogę tylko na niego popatrzeć i ewentualnie powąchać. To samo tyczy się niektórych serów i owoców morza - toksoplazmoza, listerioza, salmonella tylko czekają, by zagnieździć się w organizmie ciężarnej.

Zgaga


Poza potencjalnymi źródłami bakterii mogę jeść prawie wszystko. O ile tylko nie jest kwaśne, pikantne, słone i w ogóle mocno przyprawione. Jeśli nie jest pomarańczą, jabłkiem, kapustą, ogórkiem, pomidorem, czekoladą… Lista jest naprawdę całkiem długa i w dodatku wciąż nie zamknięta, bo nie wiem, co dziś akurat wywoła problemy gastryczne. Dobrze, że leki na zgagę brać mogę i nawet w miarę działają.

Plecy


Mówili, że będą bolały plecy, ale jednak wyobrażałam sobie, że będzie to głównie dotyczyło przeciążenia odcinka lędźwiowego przez zmianę ułożenia ciała.  I trochę tak jest, ale póki co, nie doświadczam bólu, który przed ciążą towarzyszył mi, gdy zbyt długo stałam. Teraz, gdy postoję, boli mnie w okolicy kości ogonowej, jakby mi się kręgosłup poprzestawiał. Gdy za długo siedzę, boli mnie w odcinku piersiowym. Nie wiem, gdzie bolałoby, gdybym za długo leżała, bo to mi się akurat nie zdarza. Dobrze by jednak było, gdyby znalazła się pozycja, w której nie boli w ogóle.

Kurtka zimowa, spodnie i reszta garderoby


Mój brzuch nie jest jakiś bardzo duży i właściwie wciąż mam sporo ubrań przedciążowych, w które się swobodnie mieszczę. Spodnie wymieniłam już jakiś czas temu i obecnie na dnie szafy wylądowały nawet leginsy, więc jeśli chodzi o “doły”, to wybór mam już dość ograniczony. Jeśli miałabym siedzieć cały czas w domu, to jakoś dałabym radę, ale Święta wymagały wyjścia do ludzi i wyglądania, a to kazało uruchomić kreatywność. Nadmienię również, że mimo iż normalne rajstopy wydają się czasem sięgać prawie pod biust, w ciąży nagle okazuje się, że są zdecydowanie za krótkie, kończą się gdzieś w połowie brzucha, a jak chcesz zostawić je niżej, to chamsko się rolują i uciskają w podbrzusze.
W płaszczu zimowym ekspres się jeszcze dopina, ale wygodnie już nie jest, więc mam nadzieję, że zamówiona online kurtka dotrze do mnie przed mrozami.

Wiem, że niektóre kobiety przechodzą swoją ciążę bez żadnych objawów, a nawet z samopoczuciem lepszym niż wcześniej. Nie ukrywam, że chętnie bym się z nimi zamieniła, ale nie jest też tak źle, żebym chciała nie być w ciąży, choć część objawów towarzyszących chętnie bym ze swojej listy wykreśliła. I już nawet nie muszę jeść tatara, ale bóle pleców i  zgagę oddam za darmo, a nawet dopłacę.

Chętnie poczytam o tym, jakie rzeczy Was w ciąży zaskoczyły i co najchętniej wykreśliłybyście z listy ciążowych dolegliwości.
Copyright © 2014 Teraz jest najlepiej! , Blogger