Jaksa - Jacek Komuda

Jaksa - Jacek Komuda

Nie zapoznaję się z recenzjami książek zanim zacznę je czytać. Idę do biblioteki, przeglądam półki, sugeruję się najczęściej nazwiskiem autora, czasem wydawnictwem, a ostatecznie decyduje opis z tyłu książki. Czasem trafiam, czasem zupełnie nie. Jak było tym razem? Dowiecie się czytając recenzję książki Jacka Komudy, pt. Jaksa.


Tym razem opis z tyłu książki nieco mnie zwiódł. Zwykle jest tak, że na okładce znajdziemy jakiś niewiele mówiący fragment, ogólne nakreślenie historii, z którego niewiele wynika, jakąś rekomendację sławnego autora. Tutaj mamy streszczenie w dwóch zdaniach akcji z niemal połowy książki. Żałuję, że przeczytałam, bo nie lubię spojlerów.



Jaksa, Jacek Komuda, polskie fantasy, fabryka słów
Jaksa - Jacek Komuda
Zacznijmy od tego, że ta książka, to w zasadzie zbiór opowiadań, czasem dość luźno z tytułowym bohaterem związanych. Opis z tyłu książki każe przypuszczać, że poznamy Jaksę jako dorosłego faceta albo młodzieńca (młodzieńcy są najlepszymi bohaterami książek), tymczasem musimy się sporo naczekać, żeby go w ogóle spotkać. Okazuje się, że jest on małym chłopcem i przez pół książki nie odgrywa zbyt istotnej roli. A potem wcale nie jest lepiej.

Opowiadania wprowadzają nas w tło społeczno-polityczne, o którym dowiedzieliśmy się już z okładki: Hungurzy zalewają królestwo Lendii (podli barbarzyńcy! zero kultury, ale masa robi swoje), co z kolei prowadzi do buntu w niższych warstwach społecznych i powrotu starych bogów, którzy są kimś więcej niż kamiennymi posągami. Szlachetnie urodzeni muszą oddać hołd najeźdźcy lub uchodzić z kraju, alternatywnie - chować się po lasach i próbować organizować ruch oporu. Miłosz z Drużyców zabija podstępem władcę Hungurów, więc jego ród ma zostać zgładzony, by nigdy nie zagroził już życiu kagana. I w sumie, choć poznajemy całą rodzinę Miłosza, w tym jego żonę, już z opisu wiemy, że tylko jego syn Jaksa przeżyje. Możemy nawet przez moment mieć nadzieję, że uda im się uciec, bo świetnie sobie radzą, ale w tym scenariuszu ucieczka została przewidziana jedynie dla Jaksy.

Tytułowy bohater, który zostaje tak okrutnie skrzywdzony przez najeźdźców, powinien wyrosnąć na mężnego, szlachetnego i przystojnego młodzieńca (nadal obstaję przy tym, że młodzieniec byłby najlepszym bohaterem powieści). Tymczasem oprócz tego, że podgolony na donicę w rycerskim stylu (mało kuszące) i przedwcześnie osiwiały, jest dla nas postacią o nieokreślonym wyglądzie. W ogóle niewiele jest rzeczy, do których niewiasta mogłaby powzdychać: krew się leje strumieniami, trup ściele się gęsto, a litości nie ma dla nikogo. Podczas niektórych scen, przed oczami stawał mi film Wołyń - wolałam sobie ich zbyt obrazowo nie wyobrażać. Na osłodę dostajemy szczątki wątku miłosnego, ale jest tego tak niewiele, że westchnienie nie zdąży się nawet wyrwać z piersi.

Poza tym nie narzekam, bo całość jest napisana tak, że chce się ją czytać. Bohaterowie są pełni życia, niejednoznaczni i niedoskonali. Ta książka to jednak jedynie przystawka - zaostrza apetyt, ale nie da się nią najeść i masz ochotę na kawałek soczystego mięsa. Zapewne nasz głód zostanie częściowo zaspokojony, kiedy przeczytamy świeżutką, jeszcze ciepłą powieść Jaksa t.1. Bies idzie za mną. Opowiadania do kupienia tutaj, a powieść tutaj.
Na granicy - Jakub Sobczyk

Na granicy - Jakub Sobczyk

Nie znam zbyt wielu osób, które napisały książkę. Jeszcze mniej znam takich, którym udało się książkę wydać, więc kiedy usłyszałam, że mój kolega niedługo uzyska status "Pana Pisarza", byłam tym niezwykle podekscytowana. Zapraszam na recenzję książki Jakuba Sobczyka pt. "Na granicy".


Jakub Sobczyk, to człowiek, który lubi pisać chyba tak samo jak ja (i jeszcze wiele innych rzeczy ma tak samo jak ja), kilka utworów miałam nawet możliwość przeczytać, więc chwila, kiedy mój własny egzemplarz trafi w moje ręce, była jedynie kwestią czasu. Potem książka musiała jeszcze swoje odczekać - Remigiusz Mróz się wcisnął w kolejkę - ale w końcu się udało.

Trochę się tego obawiałam. Jestem w stałym kontakcie z autorem, mam z nim dobre relacje i nagle będę musiała mu powiedzieć, co sądzę o książce, która nota bene jest przecież czymś dość osobistym i debiutujący pisarz może być wrażliwy na krytykę. A jeśli będzie słaba tak bardzo, że nie dam rady jej skończyć? Albo będę siedziała z ołówkiem w ręku i podkreślała błędy? Jak ja mu to powiem? Pewnie zależy mu na szczerej opinii, ale czy naprawdę chciałby usłyszeć: słuchaj stary, ta Twoja książka to jakaś kompletna porażka, ale nieźle nadaje się na podstawkę pod dziecięce łóżeczko? Nie sądzę. To w jaki sposób dać mu do zrozumienia, że okładka wygląda jak z wyprzedaży książek z lat 90-tych i w ogóle to chyba tylko samobójca zaczyna od wydania antologii?

Ok, żarty na bok, bo Was skutecznie zniechęcę, a przecież nie taki jest mój zamiar. Fakt, okładka nie do końca odpowiadała mi estetyką, kiedy pierwszy raz wzięłam ją do ręki, ale po przeczytaniu całości stwierdzam, że doskonale pasuje do klimatu opowiadań. Fakt 2, nadal uważam, że zaczynanie od antologii nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale od czegoś trzeba zacząć i ja np. nie mam nic, a on ma już wydaną książkę. 1:0 dla Jakuba.

opowiadania z dreszczykiem debiut książka chatka
Na granicy - Jakub Sobczyk

Książka "Na Granicy" składa się z czterech opowiadań, które różnią się od siebie klimatem, ale łączy je właśnie element niesamowitości wykraczającej poza granice pojmowania. Podtytuł brzmi: "Gdy w codzienne życie nagle wkracza nieznane..." i myślę, że jest to trafne podsumowanie tego, co dzieje się na kartach tej książki.

Carl

Historia Carla jest zdecydowanie za krótka. Poznajemy bohatera, który ewidentnie ma jakieś problemy (między innymi z alkoholem), ma też jakieś swoje życie, w którym nagle pojawia się kobieta, która mogłaby również odegrać jakąś rolę. Coś się dzieje, jest element niechlubnej historii głównego bohatera, jest groza i jest... koniec. Bez spojlerów. Moim zdaniem Carl zasługuje na zdecydowanie dłuższą historię.

Chatka

To opowiadanie ma doskonale zbudowany klimat. Przedstawione jest w formie dziennika i dzięki temu możemy poczuć emocje bijące od piszącej je osoby. Przerwałam czytanie po kilku stronach, ale ziarno niepokoju zostało zasiane, tak, że nie wiedziałam, czy chcę czytać dalej (nie jestem fanką grozy na papierze ani na ekranie). Okazało się, że nie było aż tak strasznie, ale z pewnością niesamowicie.

Wycieczka

Wycieczka jest najdłuższym opowiadaniem w książce. Grupa ludzi, góry, śnieg i słaby przewodnik - czy to może skończyć się dobrze? Rozkręca się powoli (o czym zostałam uprzedzona przed czytaniem), ale jak już się rozkręci, to nie straci tempa aż do wielkiego finału. A wszystko zamknięte zostało jednym niepozornym zdaniem, które od tej pory będzie mi się zawsze kojarzyć z tym opowiadaniem.

Zły duch

Pierwszą wersję tego opowiadania miałam okazję czytać już jakiś czas temu. W książce pojawiła się wersja nieco zmieniona, ale całość zdecydowanie na tym zyskała. Jest to też zdecydowanie mój faworyt - podoba mi się jego tło społeczne, klimat, historia i to, co pozostało niedopowiedziane. Pasowałoby na quest poboczny do Wiedźmina - wieś, zabobony, złe moce i Geralt, który musi wybrać, po której stanie stronie i zastanowić się, gdzie kryją się potwory.

Podsumowanie

Każde z opowiadań jest zupełnie inne. Różnią się od siebie na tyle, że można zwątpić, czy zostały napisane przez jednego człowieka. Czytając Wycieczkę, miałam momentami wrażenie, że Jakub siedzi obok i przemawia ustami postaci, bo dialogi były tak bardzo naturalne i niewymuszone. Za chwilę czytałam Złego ducha i znalazłam się w zupełnie innym świecie, a dialogi nadal były tak samo dobre, choć już napisane innym językiem. Szczerze polecam. Nie jako książkę znajomego debiutanta, ale jako świetne opowiadania na długie jesienno-zimowe wieczory. Książkę możecie kupić tutaj (sam wybierz gdzie taniej;).

Lubicie historie z dreszczykiem? Co obecnie czytacie?


Czemu się poddajemy i jak temu zaradzić?

Czemu się poddajemy i jak temu zaradzić?

Blue monday już za nami, ale to wcale nie oznacza, że teraz będzie już tylko z górki i uda nam się dotrzymać wszystkich postanowień. Nie ma się co oszukiwać, bez względu na to kiedy podejmiemy decyzję o działaniu, nasz entuzjazm może szybko opaść. Dlaczego tak się dzieje?


czemu się poddajemy, słomiany zapał, motywacja

Zacznę regularnie ćwiczyć, zmienię dietę, nauczę się języka, zacznę pisać bloga. Te mniej lub bardziej precyzyjnie określone postanowienia czasem z dnia na dzień wdrażamy w nasze życie. I równie szybko z nich rezygnujemy. Powodów naszej rezygnacji może być wiele. Chciałabym przytoczyć te najbardziej prawdopodobne i poszukać sposobów, by skutecznie się z nimi rozprawić.

Mamy słabą motywację


Czujemy, że to, co robimy jest bez sensu, nie zdążyliśmy się dobrze zastanowić, dlaczego chcemy to robić. Wykonujemy jakąś czynność bez większego przekonania, a jak jej nie wykonamy, to nie czujemy wyrzutów sumienia, bo nie jest dla nas szczególnie ważna.

Rozwiązanie: Zastanówmy się, dlaczego realizacja danego postanowienia jest dla nas tak istotna. Czy robimy to dla siebie, czy może chcemy komuś zaimponować? Czasem warto odpuścić, jeśli wiemy, że nasza motywacja jest za słaba, jednak w wielu przypadkach wystarczy sobie tylko przypomnieć dlaczego zaczęliśmy coś robić, by zyskać nowy zastrzyk energii.

Oczekujemy szybkich efektów


Odżywiam się zdrowo już 3 dni, więc powinnam zauważyć jakieś konkretne zmiany. Obwód w biodrach powinien już się zmniejszyć o parę centymetrów. Codziennie się męczę i odmawiam sobie batoników, a tu waga stoi w miejscu, centymetr też chyba zepsuty...

Rozwiązanie: Należy się zastanowić, jakie mają być rezultaty i w jakim czasie osiągnięte? Jeśli perspektywa odległych efektów nie do końca do Ciebie przemawia lub wręcz Cię zniechęca, spróbuj podzielić efekty na mniejsze etapy. Może schudnięcie 2 kg w miesiąc jest lepszą miarą sukcesu niż osiągnięcie wymarzonej wagi do końca roku? Nie ma jednak sensu ważyć się codziennie, bo wiadomo, że to w ten sposób nie działa.

Porównujemy się do innych


Nieważne, czy naszym wzorem jest sławny aktor, celebryta czy może sąsiad z bloku obok - widzimy, że on ma lepiej i też byśmy tak chcieli. Frustruje nas, że nasze działania nie przynoszą rezultatu, że nie jesteśmy tak szczupli, zdolni i bogaci jak ten drugi człowiek, który wszystko ma. Swoją drogą, ciekawe jak on to robi, że pracuje parę godzin dziennie i jeździ takim autem?

Rozwiązanie: Przestań skupiać się na osiągnięciach innych ludzi, zacznij się zastanawiać, w jaki sposób doszli do tego, co teraz mają. Zacznij czytać biografie osób, które odniosły sukces lub, jeśli możesz, zapytaj tych, którzy Ci imponują, jakich rad mogą udzielić. Droga ludzi sukcesu rzadko jest usłana różami. Otaczaj się ludźmi, którzy są zmotywowani do działania - lepiej zarażać się od nich entuzjazmem, niż marudzić razem z tymi, którym się nie chce nic robić.

Boimy się porażki


To, co robię na pewno nigdy nie będzie wystarczająco dobre, nikogo nie zainteresuje, a ja stracę tylko czas. Jest tyle osób lepszych ode mnie, że nie wiem w zasadzie, po co się w ogóle za to zabierałem. Takie myśli, po pierwszej fali entuzjazmu, z dużym prawdopodobieństwem pojawią się w naszej głowie. Myślimy, że skoro nigdy nie uda nam się osiągnąć sukcesu, to lepiej poddać się już teraz i nie marnować czasu.

Rozwiązanie: Często uważamy, że gdy przestaniemy coś robić, to nic się nie stanie. Lepiej jednak przemyśleć, co może się stać, jeśli nie przestaniemy? Nigdy się nie dowiemy, jak blisko byliśmy celu, jeśli w pewnym momencie po prostu się zatrzymamy. Nigdy też nie będziemy w czymś najlepsi, jeśli nie zaczniemy ćwiczyć.

Znajdujemy wymówki


Dzisiaj nie miałam czasu, musiałam zrobić zakupy, uczyć się do egzaminu, posprzątać pokój. A potem wpadła Kaśka, nie widziałyśmy się ze sto lat, więc trzeba było nadrobić zaległości. Wymówki można mnożyć. Zawsze znajdzie się coś, co złagodzi nasze wyrzuty sumienia, gdy nie zrobimy zaplanowanej czynności. Trochę jak z pisaniem magisterki albo nauką do sesji - nagle się okazuje, że mieszkamy w zapuszczonej norze, która wymaga gruntownego remontu.

Rozwiązanie: Warto zacząć pracować nad nawykami. Kiedy zautomatyzujemy sobie jakąś czynność, przestaniemy traktować ją jako obowiązek, a zaczniemy jak element codzienności. Na początek łatwiej nam będzie jeśli będziemy się nagradzać za wykonanie określonej czynności lub karać, jeśli jej danego dnia nie zrobimy. Może np. zaangażujemy partnera, który stanie na straży naszego nowego nawyku i jeśli któregoś dnia będziemy się lenić, stawiamy partnerowi burgera. To powinno skutecznie zachęcić nas do regularnej pracy nad nawykiem. Jest to szczególnie istotne w fazie, w której go dopiero tworzymy (raczej nie chcemy kupować partnerowi burgerów do końca życia za każdym razem, gdy coś innego okaże się naprawdę ważniejsze od codziennej lekcji hiszpańskiego). Sposobów na budowanie nawyków jest bardzo wiele, więc pozwólcie, że nie będę się na ten temat teraz rozpisywać.

Słomiany zapał mnie również dotyczy. Najbardziej chyba dlatego, że oczekuję szybkich efektów i nie jestem pewna, czy to, co robię, ma w ogóle sens, jest dobre i wartościowe. Jednak wiem, że jeśli się poddam, nigdy nie zobaczę, co mogłam osiągnąć.

Jak Wasze postanowienia noworoczne? Trzymacie się? A może są rzeczy, z którymi macie problem i zastanawiacie się, czy nie zrezygnować? Co Was przekonuje, że nie warto rezygnować?

Szukam nauczyciela języka

Szukam nauczyciela języka

Kiedy kończymy obowiązkową edukację, czujemy pewną wolność, że nie będziemy się już musieli uczyć nielubianych przedmiotów. Czasem (o zgrozo!) przestajemy się uczyć w ogóle. A gdy jednak decydujemy, że chcielibyśmy naukę kontynuować, szukamy najlepszych opcji. Jedną z nich może być wybór nauczyciela, który jak się okazuje, wcale łatwy nie jest.


nauczyciel, korepetytor, nauka, język niemiecki

Języka niemieckiego zaczęłam się uczyć w gimnazjum. Na 6 klas były wtedy tylko 2, które dostąpiły tego przywileju i mogły się go uczyć zamiast rosyjskiego. Byłam wtedy mocno zafascynowana tym językiem, a fascynację tę pogłębiła jeszcze nastoletnia miłość do jednego bardzo popularnego w tamtych czasach niemieckiego boysbandu, którego nazwy nie odważę się dziś wymówić ;) Dzięki temu, moja nauka postępowała dość szybko i na początku liceum nie musiałam zbyt wiele robić, ale potem, gdy już materiał stał się trudniejszy, a  miłość do boysbandu umarła śmiercią naturalną - skończyła się moja motywacja. I na ładnych parę lat zapomniałam o języku niemieckim, którym nie posługiwałam się wystarczająco płynnie, by z niego korzystać. Dopiero kończąc studia wpadłam na to, że może jednak wypadałoby odświeżyć zapomniane umiejętności i zamiast uczyć się nowego języka od podstaw, kontynuować coś, w czym już jakieś podstawy opanowałam. Zaczęłam szukać korepetytora na jednym z portali do tego przeznaczonych. Nie znalazłam, choć lekcji odbyłam kilka i to z osobami, które, mimo młodego wieku, miały dobre opinie i sensowne wykształcenie. I dziś o tym, jakie błędy popełniali korepetytorzy, że skutecznie mnie do siebie zniechęcili.

Brak testu sprawdzającego poziom

Żaden takiego testu nie zrobił. No kurcze, ja bym wysłała taki test człowiekowi do zrobienia jeszcze przed pierwszą lekcją, bo mogłabym się wtedy przygotować odpowiednio do zajęć, ale testu nie zrobili, więc przychodząc na zajęcia, zwykle słyszałam zdziwione: jak ty dużo umiesz, alternatywnie: myślałam, że będziesz więcej pamiętać. W końcu nie wiem, czy pamiętam dużo czy mało ;)

Brak przygotowania do pierwszych zajęć

Wynika bezpośrednio z punktu poprzedniego - zajęcia były zbyt łatwe lub zbyt trudne, w zależności od tego, co wyobraził sobie korepetytor na podstawie mojego opisu dotychczasowej edukacji. Starałam się dać każdemu co najmniej 2 szanse, bo w sumie, jak wiemy ze szkoły, pierwsze zajęcia są organizacyjne, ale na tym błędy się nie kończyły.

Brak pomysłu na prowadzenie lekcji

Ok, doceniam ogólną motywującą funkcję nauczyciela, na której z resztą najbardziej mi zależało, bo akurat do niemieckiego sama się zmotywować nie umiałam. Jeśli jednak rola nauczyciela polega na przyniesieniu mi kserówek do zrobienia na lekcji i materiałów, których mam się nauczyć w domu, żeby przygotować się do kolejnej, to dzięki, ale nie o to mi chodzi. Serio, na jednych z pierwszych zajęć dostałam listę chyba 150 czasowników wraz z przyimkami i przypadkami, z którymi się łączą, a potem miałam z nich odpowiadać...

Nieuwzględnianie potrzeb ucznia

Zrób teraz to ćwiczenie, przeczytaj odpowiedzi, zrób następne ćwiczenie. Takie lekcje były dla mnie niekończącą się katorgą. Zwłaszcza, że nie byłam już w szkole i decyzja o zajęciach była moją własną, chciałam więc, żeby był to czas spędzony produktywnie, ale jednocześnie przyjemnie. Poza tym, skoro płaciłam za coś pieniądze, to miałam prawo oczekiwać, że założony przeze mnie cel, czyli umiejętność swobodnej konwersacji, zostanie w miarę szybko osiągnięty.


Nie mówię, że wszyscy korepetytorzy tacy są, bo głęboko wierzę, że można znaleźć osoby z pasją i powołaniem. Mi jednak szybko brakło cierpliwości na umawianie się z kolejnymi ludźmi, bo w końcu traciłam przy tym czas i pieniądze. Nadal nie umiem mówić po niemiecku i wątpię, by mogło się to szybko zmienić, bo jego nauka nie jest tak przyjemna, jak nauka hiszpańskiego, o której wspominałam w poście 4 sposoby nauki języków obcych.

Macie jakieś ciekawe historie dotyczące korepetytorów? Dorzucilibyście coś do mojej listy?
6 powodów, przez które nie jestem perfekcyjna

6 powodów, przez które nie jestem perfekcyjna

Myślę, że temat bycia perfekcyjnym, dotyka szczególnie nas, kobiety. Przede wszystkim ze względu na ilość zdjęć dostępnych na Instagramie czy Facebooku. Fakt, że tę presję narzucają kobiety kobietom, dodatkowo utrudnia sytuację. Jest we mnie takie trochę poczucie, że nie staram się wystarczająco, a skoro inne mogą, to zapewne ja też bym mogła. I dziś, chciałabym wyjaśnić, dlaczego jednak nie mogę.


bycie perfekcyjnym, doskonałość, presja


Na inny raz zostawmy temat “perfekcyjnej pani domu”, skupiając się dzisiaj na “perfekcji jak z okładki”, czyli doskonałym wyglądzie zewnętrznym. I nie mówię tutaj o podstawowym dbaniu o siebie, robieniu makijażu, czesaniu włosów. Mówię o dwudziestoczterogodzinnej gotowości do zrobienia sobie idealnego selfie. Powodów-wymówek jestem w stanie znaleźć tysiące, postaram się jednak skupić na głównych obszarach…

Brak czasu


Nie wiem, czy jest to najważniejszy powód w moim przypadku, ale myślę, że dla wielu z nas z pewnością brak czasu może stanowić poważną przyczynę bycia nieperfekcyjną. Wśród nawału obowiązków domowych (sprzątania, prasowania, gotowania...), pracy zawodowej (8h dziennie, plus w moim przypadku 2h dojazdu), opieki nad dziećmi (to mnie jeszcze przez najbliższy czas nie dotyczy) znajdziemy naprawdę milion innych zajęć, które chciałybyśmy zrobić, gdy tę chwilę wolnego dla siebie zorganizujemy. Więc może nie jest to brak czasu, a raczej

Brak chęci


Bo bardziej mam ochotę poczytać książkę, pooglądać serial, poscrollować fejsa, a rano pospać godzinę (!) dłużej, zamiast układać włosy, przyklejać rzęsy i robić perfekcyjne smoky z tutorialem z Youtube .

Brak funduszy


Tutaj przytoczę jeden popularnych memów, który przedstawia Cristiano Ronaldo teraz i sprzed kilku lat, wraz z podpisem: “Nie jesteś brzydki, jesteś po prostu za biedny”, który w zabawny sposób pokazuje, jak przypływ gotówki wpływa na urodę człowieka, który ją ma. Nie mówię, że przy mniejszym budżecie, ale maksymalnym zaangażowaniu, nie da się osiągnąć perfekcji. Jednak mając sztab stylistów, makijażystów i fryzjerów jest jednak troszkę łatwiej.

Brak umiejętności


Bez względu na liczbę obejrzanych filmików instruktażowych, po próbach konturowania wyglądam, jakbym szykowała się na Halloween, a próba przyklejenia sztucznych rzęs doprowadza mnie do głębokiej rozpaczy. Jedni mają talent do makijażu, a inni strugają z drewna trójmasztowce. A ja… na pewno nie mam umiejętności w żadnej z tych dziedzin.

Geny


Najłatwiej zrzucić na coś, na co nie mamy wpływu. Oczywiście, są na świecie osoby, które urodziły się z idealną twarzą, doskonałą cerą, pięknymi włosami i figurą modelki. Nam, zwykłym śmiertelniczkom, które natura hojnie obdarowała licznymi niedoskonałościami, pozostaje inwestowanie w siebie i wkładanie wysiłku, by urodę poprawić. Czemu więc tego nie robimy? Patrz punkt 1, 2, 3 i 4.

Bycie człowiekiem


A człowiek jest niedoskonały. To mój ulubiony powód. Doskonałe mogą być zdjęcia, ale ja osobiście nie wierzę, by dało się na co dzień utrzymać stały poziom 100% perfekcji.

Spasujmy więc trochę, nie dajmy się presji, kochajmy siebie takimi, jakie jesteśmy. Przecież możemy być nieperfekcyjne i piękne jednocześnie. I wiem dobrze, że trudno nam w to uwierzyć, że “zwyczajna ja” też może być wartościowa i ważna, ale tak właśnie jest. Nawet, jeśli nie umiem zrobić perfekcyjnej kreski eyelinerem.

Czujecie presję bycia perfekcyjnymi? Może macie jakieś sprawdzone triki, dzięki którym czujecie się gotowe do selfie 24 h/dobę?

Copyright © 2014 Teraz jest najlepiej! , Blogger