Czy trzeba lubić poranne wstawanie?

Czy trzeba lubić poranne wstawanie?

Późne wstawanie jest luksusem, na który niewiele osób może sobie pozwolić. Niektórzy są zmuszeni do budzenia się wcześnie rano, by dojechać do pracy, innych budzą dzieci. Jest też spora grupa, która świadomie decyduje się ustawiać swój budzik kilka godzin wcześniej niż musi, by maksymalnie wykorzystać poranek. Brzmi nieźle, tylko jak to zrobić?


poranne wstawanie, budzik, rano,


Zdecydowanie jestem typem osoby, który czyta kolejne artykuły pt. Jak wstawać wcześniej? z nadzieją, że w końcu znajdzie remedium na poranne wstawanie. Nie jestem jakimś strasznym śpiochem. Odkąd pamiętam, nawet w weekendy, moja górna granica oscylowała gdzieś koło godziny 9. Obecnie jest to bliżej 8, ale bez większego bólu mogłabym wstać też koło 7. Ale wszystko, co wydarzy się przed tą porą, powinno ograniczać się jedynie do leżenia w ciepłej pościeli, z wyrównanym oddechem i zamkniętymi oczami.

Problem polega jednak na tym, że moja praca wymaga ode mnie wstawania o godzinie 6:10. W zasadzie jest to godzina, o której najpóźniej muszę wstać, żeby wykonać minimum zaplanowanych na rano czynności, nie przedłużając ich jakoś szczególnie. Naprawdę, chciałabym uczynić poranki bardziej przyjaznymi. Idea “leniwych poranków” bardzo do mnie przemawia i jestem w stanie wyobrazić sobie siebie, jak spokojnie sobie wstaję, jem powoli śniadanie, może przy okazji czytając książkę/przeglądając gazetę. Może nawet przed śniadaniem mam czas na ćwiczenia. I w mojej wyobraźni wygląda to naprawdę świetnie. Tylko że będzie wymagało jednego, niezwykle istotnego elementu - przesunięcia budzika o co najmniej pół godziny do tyłu i jest to coś, co w tym momencie zdaje się być całkowicie poza moim zasięgiem. Ja po prostu nie jestem w stanie wyjść rano spod kołdry nawet minutę wcześniej, niż uznałam to za konieczne. Naprawdę próbowałam. Ustawiałam nawet budzik codziennie o minutę wcześniej, żeby czynić tę zmianę prawie niezauważalną, ale kończyło się na tym, że i tak zawsze decydowałam się “doleżeć” do 6:10 i dopiero o tej porze wstać. Większość moich prób kończyła się jednak porażką.

Pamiętam, gdy będąc jeszcze w liceum potrafiłam wstawać o godzinie 5:30, myć rano włosy, potem je suszyć i prostować. To była dopiero motywacja! Dziś prędzej zastosuję suchy szampon, niż poświęcę cenne minuty snu na tak niekonieczną o poranku (i często niezdrową - niedosuszenie -> chore zatoki) czynność. Najwyraźniej idea leniwych poranków nie jest wystarczająco przekonująca dla mojej podświadomości. Ludzie jednak wstają wcześniej, nawet jeśli nie lubią. I wstają nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że chcą. Ja najwyraźniej chcę za słabo ;)

Przed opublikowaniem tego posta postanowiłam maksymalnie się zmobilizować i sprawdzić, czy naprawdę nie mogę wstawać wcześniej. Skoro metoda małych kroczków u mnie się nie sprawdziła, od razu przestawiłam budzik o pół godziny, dodając do niego 10 minut drzemki (tak, podobno bez drzemki jest dużo lepiej, ale jeszcze nie jestem gotowa ich porzucić). W ten sposób udało mi się zyskać 20 minut. Uważam to za spektakularny sukces, dzięki któremu mogę bez pośpiechu wykonać wszystkie poranne czynności.

Nadal nie uważam, by moja metoda wczesnego wstawania była skuteczna na dłuższą metę, jest raczej sposobem wymuszonym. Ja po prostu postanowiłam, że będę wcześniej wstawać i tak właśnie zrobiłam, ale to nie oznacza, że polubiłam poranne wstawanie. Nie ukrywam, że gdybym mogła, chętnie pospałabym dodatkową godzinę lub dwie. Tak, 8:00, to zdecydowanie odpowiednia pora na wstawanie. Jednocześnie, miałabym wrażenie, że śpię za długo, że przesypiam czas, który mogłabym przeznaczyć na zmienianie siebie lub świata. Spać chodzę koło 23:00, więc przy pobudce o 8:00 dawałoby to 9 godzin snu. Czy naprawdę jest mi tyle potrzebne? O tym nie jestem przekonana. Póki jednak muszę wstawać przed 6:00, nie będę zastanawiać się nad tym, czy nie zacząć kłaść się spać około 1:00.

Jak u Was wygląda poranne wstawanie? Wyłączacie kolejne drzemki czy zrywacie się z pierwszym dźwiękiem budzika pełni energii na kolejny dzień?

Dlaczego pracuję?

Dlaczego pracuję?

Pracuję, żeby mieć pieniądze. To zdanie najczęściej pada w odpowiedzi na pytanie o cel podejmowania pracy zarobkowej. Pewnie większość z nas chciałaby nie pracować i mieć pieniądze. Tylko czy wypłata jest odpowiednią motywacją?


motywacja do pracy, sens zarabiania pieniędzy


Dlaczego chcesz pracować?


Kiedyś, podczas realizowania stażu w dziale personalnym, miałam możliwość współprowadzić szkolenia dla uczniów szkół średnich z zakresu skutecznego poszukiwania pracy. Punktem wyjścia uczyniliśmy wtedy pytanie o motywacje: Dlaczego chcesz pracować? Naprawdę, pierwszą odpowiedzią zawsze było, żeby mieć pieniądze. Świetna odpowiedź, pomyślimy, przecież właśnie o to nam chodzi, gdy podejmujemy nowe zatrudnienie. Czy jednak na pewno pieniądze mogą stanowić cel pracy? Na koniec miesiąca dostaję moją wypłatę, chowam ją do szuflady i czuję się spełniony, bo ją mam. I mogę pracować kolejny miesiąc. Czy u kogoś tak to wygląda? Nie wydaje mi się.

Po co Ci pieniądze?


Pytanie wymaga więc pogłębienia: Po co Ci pieniądze? I jest to świetna refleksja właśnie na etapie szkoły średniej, kiedy większość dróg stoi przed Tobą otworem. Już wtedy dobrze byłoby, nawet jeśli nie do końca wiesz, gdzie chcesz pracować, zastanowić się dlaczego chcesz pracować. Wśród uczestników warsztatów zaczęły padać różne odpowiedzi: utrzymać rodzinę, mieć piękny dom, samochód, móc podróżować, uczyć się itp. Miałam jednak wrażenie, że za tymi odpowiedziami nie idzie żadna konkretna refleksja, żadne marzenie, żaden plan. Ot, rzucali utartymi frazesami. Nieszczególnie mnie to dziwi, bo ilu z nas szczerze zadaje sobie to pytanie i poszukuje na nie odpowiedzi we wnętrzu siebie? Podejmujemy pracę, bo tak trzeba, bo faktycznie musimy zarabiać pieniądze, żeby mieć na życie. Mieć na życie, czyli opłacić rachunki, kupić jedzenie, zaspokoić podstawowe potrzeby. Ta perspektywa nie działa jednak szczególnie zachęcająco. Naprawdę pracuję cały miesiąc (cały rok, całe dziesięciolecia) tylko po to, żeby przeżyć? Może więc pytanie powinno brzmieć:


Na jakie życie chcesz mieć pieniądze?


To pytanie, jeśli tylko się na nim skupimy, pozwoli nam poszukać wizji życia, jakie będzie nas satysfakcjonowało. Chcę mieć pieniądze na życie pełne luksusu (tutaj rozwiń swoją definicję luksusu, opisz, jak to życie będzie wyglądało). Chcę mieć pieniądze na życie pełne podróży (sprecyzuj, dokąd będziesz podróżował, w jaki sposób). Chcę mieć pieniądze, żeby móc realizować w życiu moje pasje (jakie konkretnie pasje?). Chcę mieć pieniądze na hulaszcze i beztroskie życie (też fajnie :D). Chcę mieć pieniądze na .... (tu wstaw swoją odpowiedź, przedstawiając wizję życia, które chciałbyś wieść). Możliwości jest nieskończenie dużo, ogranicza nas jedynie wyobraźnia. Kiedy już mamy gotową wizję życia, musimy sobie zadać ponownie pytanie dlaczego: 


Dlaczego chcesz mieć takie życie?


Nie wiem, czy istnieje jedna uniwersalna odpowiedź, dzięki której poczujemy, że nasza wizja jest na tyle dobra, że warto dla niej pracować. Każdy z nas ma inne motywacje. Jeśli na tym etapie uznasz, że chcesz wieść życie pełne luksusu, żeby zazdrościł Ci Kowalski, który w piątej klasie wyzywał Cie od biedaków, być może okaże się to dla Ciebie wystarczająco ważne. Dla kogoś innego życie w luksusie będzie znaczyło możliwość adoptowania siedmiorga dzieci i zapewnienia im odpowiednich warunków.

Oczywiście, w każdym momencie może się okazać, że nasza wizja życia nie do końca spełnia nasze oczekiwania, a nasza motywacja nie jest wystarczająco silna. Ale przecież zawsze możemy je zweryfikować. W gruncie rzeczy, mamy całe życie, by ułożyć sobie życie, czyż nie? Przygotowanie własnej wizji życia pozwoli nam zastanowić się, dlaczego tak naprawdę chcemy pracować. Będzie także pomocne przy szukaniu odpowiedzi na pytanie, co chcemy w życiu robić i gdzie pracować.

Podzieliłam się z Wami moją refleksją na temat motywacji do podejmowania pracy. Chętnie dowiem się, co Was najbardziej przekonuje do tego, żeby co rano zwlec się z łóżka na dźwięk budzika. Szczególnie, jeśli jesteście etatowcami.


Siedzenie zabija

Siedzenie zabija

Jesteśmy kanapowymi ziemniakami. Mimo rosnącej w nas świadomości dotyczącej zdrowego stylu życia, odpowiedniej dawki ruchu i zbilansowanych posiłków, świat wymusza na nas siedzenie. I nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak źle to na nas działa.



siedzenie, nadmiar siedzenia, szkodliwość siedzenia, brak ruchu


Spędzam w pozycji siedzącej przerażająco dużo czasu. Wstaję rano, maluję się na siedząco, na siedząco jem śniadanie, godzinę jadę do pracy siedząc w samochodzie, pracuję 8 godzin (z niewielkimi przerwami) przy komputerze w pozycji siedzącej, godzinę wracam z pracy. A po powrocie? Jem na siedząco, odpoczywam przed telewizorem na siedząco, na siedząco czytam książkę. Chyba nie skłamię, jeśli powiem, że spędzam w pozycji siedzącej niemal 90% czasu w ciągu dnia. Oczywiście, są dni, kiedy wykazuję się większą aktywnością, staram się też jakoś włączyć sport w moją zasiedziałą rutynę, więc tych dni 90:10 jest co raz mniej, jednak jeszcze jakiś czas temu zdecydowanie dominowały w moim życiu.

Wyraźnie czuję również, kiedy mój organizm ma dosyć siedzenia. Najczęściej objawia się to u mnie bólem najbardziej przygniatanej części ciała. Serio, po całym dniu siedzenia moje pośladki są wręcz zdrętwiałe, zaczynam się wiercić szukając odpowiedniej pozycji, ale dopiero zmiana pozycji na stojącą przynosi ulgę. Coraz częściej odczuwam również ból w plecach. Nieodpowiednio przystosowane miejsce pracy powodowało u mnie już od dawna ból w barku, a obecnie dyskomfort pojawia się także w części piersiowej. A przecież wciąż jeszcze jestem młoda (tak, jestem!). Co więc będzie za kilkanaście, kilkadziesiąt lat? Badania wskazują, że nadmiar siedzenia może powodować nadciśnienie, cukrzycę, choroby serca, problemy z trawieniem, a nawet nowotwory. W zasadzie siedzenie nie pozostaje obojętne na żadną sferę funkcjonowania naszego organizmu. Przerażające jest też to, że 8-10 godzin siedzenia nie jesteśmy w stanie "wyrównać" odpowiednią porcją aktywności w pozostałym czasie (bo kto będzie ćwiczył przez 10 godzin?). Jedynym sposobem jest zredukowanie czasu siedzenia, optymalnie, podobno, do dla mnie zupełnie abstrakcyjnej liczby 3 godzin.

Ok, 3 godzin to pewnie nie osiągnę, ale mogę spróbować choć trochę zbliżyć się do tej liczby, Poniżej przedstawiam sposoby polecane na zwiększenie aktywności na co dzień, wraz z moim komentarzem odnośnie ich skuteczności i wykonalności ;)

nie siadaj w autobusie - świetny pomysł, często nawet bardzo łatwy do wykonania, gdy w godzinach szczytu autobus ledwo domyka drzwi. Wtedy nie siedzimy ani nawet nie stoimy - wisimy na innych ludziach, na drzwiach, a czasem prawie unosimy się w powietrzu. U mnie sposób nie zadziała - prowadzę samochód, inaczej niż na siedząco się nie da, alternatywnego środka transportu nie mam.

wracaj spacerem lub wysiadaj przystanek dalej - w dużym mieście znowu całkiem realne, w małym  - również, bo komunikacja miejska jest bardzo okrojona, no i wszędzie jest blisko. Jadąc samochodem można parkować trochę dalej od drzwi firmy, ale raczej nie będzie to odległość jak pomiędzy przystankami.

stój przy biurku - stojące biurka w niektórych miejscach pracy już się zdarzają, choć ciągłe stanie też nie jest doskonałym rozwiązaniem.

siedź na piłce - uwielbiam duże dmuchane piłki i podobno świetnie sprawdzają się do niezbyt długiego siedzenia (1-2 h). Siedzenie na piłce wymusza aktywność mięśni i prawidłową postawę. Trzeba pamiętać, żeby piłka była dostosowana do wysokości biurka. W domu mogę spróbować, w obecnej pracy jakoś tego nie widzę.

rób małe spacerki - schody zamiast windy, wyjście do toalety, do kuchni po wodę - te czynności, mimo że z pozoru nieistotne, pozwolą nam rozruszać mięśnie pomiędzy cyklami siedzenia przy biurku. Powinniśmy korzystać z tego jak najczęściej, wstawać nawet z błahego powodu. Tylko nie przesadzajmy, żeby nikt nas nie posądził o obijanie się w pracy.

mierz kroki - krokomierz motywuje, nawet całkiem nieźle. Możemy pobrać aplikację na telefon, która zmierzy nam liczbę wykonanych kroków, pokonany dystans, oszacuje ilość spalonych kalorii. I chociaż aplikacja ma działać nawet gdy niesiemy telefon w torebce, nie jest najwygodniejszą formą, gdy poruszamy się po domu, po biurze, na siłowni. Ja np. nie chodzę cały dzień z telefonem przy sobie, stąd np. dzisiaj nie wiem, ile kroków zrobiłam odkurzając mieszkanie, bo telefon wylegiwał się na  kanapie. Jest więc godzina 15, a ja na liczniku mam zaledwie 142 kroki. Raczej demotywujące. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem są opaski liczące kroki. Możemy je kupić już za ok 100 zł i mieć pod kontrolą każdy nasz krok. Taka opaska jest na mojej liście świątecznych prezentów. Mam nadzieję, że św. Mikołaj przeczyta.

ćwicz przed telewizorem - orbitrek to rozwiązanie nie dla wszystkich, bo jednak na taki sprzęt trzeba mieć więcej pieniędzy i miejsce w domu. Jeśli już go kupimy, to w wielu przypadkach będzie po prostu stał i zbierał kurz. Proponuję uruchomić go podczas oglądania telewizji. Jeśli normalnie obejrzelibyśmy jakiś program siedząc na kanapie, obejrzyjmy go, ćwicząc na orbitreku czy rowerku stacjonarnym. I zanim się obejrzymy, będziemy mieli godzinkę ruchu za sobą.

Wcale nie mówię, że będzie łatwo. Pobrałam aplikację mierzącą kroki tydzień temu i choć staram się więcej ruszać, mój rekord wynosi nieco ponad 5000 kroków, co wiązało się z dwukrotnym wyjściem z domu na dłuższy spacer, a jednak wcale nie jest spektakularnym wynikiem. A był to dzień wolny od pracy. Na pewno będę próbowała zwiększyć tę liczbę, choć jesienna aura zbytnio do tego nie zachęca. A Wy? Znacie jakieś dobre sposoby na zredukowanie czasu siedzenia?

Dlaczego ludzie narzekają?

Dlaczego ludzie narzekają?

My Polacy jesteśmy bardzo marudnym społeczeństwem. Nawet się z tym szczególnie nie ukrywamy. Narzekamy na pracę, na dzieci, na zdrowie, a jak już nie mamy osobistych problemów, to zawsze możemy ponarzekać na rząd, na służbę zdrowia, na oświatę albo na babę w mięsnym. Powodów do narzekania zawsze znajdą się tysiące. No, ale serio pytam: co nam da to marudzenie?


marudzenie, narzekanie, szukanie negatywów

1. Narzekam, bo życie mi się nie ułożyło - moja ulubiona grupa. Zwykle tylko w głowach przedstawicieli tej grupy wszystko wygląda tak fatalnie. Przeważnie mają pracę, rodzinę, mieszkanie, ale narzekać będą, bo muszą rano wstać, zarabiają za mało, mają za stare meble. Ale nic, kompletnie nic z tym nie zrobią. Po prostu zrzucą wszystko na los, który w ich mniemaniu, okazał się mało łaskawy.

2. Narzekam bo inni mają lepiej - zawsze, zawsze, zawsze, ktoś będzie miał od ciebie lepiej. I nic na to nie poradzisz

3. Narzekam, bo nie mam o czym rozmawiać - zachowanie typowe w kolejkach w ośrodkach zdrowia. O czymś trzeba gadać, więc poopowiadajmy sobie, jak bardzo nas wszystko boli, jak bardzo bolało nas w zeszłym roku, ile leków już wypróbowaliśmy i jakie są badziewne. W międzyczasie omówmy też jednostki chorobowe naszych mężów.

4. Narzekam, bo chcę zwrócić na siebie uwagę - potrzebuję pocieszenia, nie zauważasz jak bardzo jestem smutna, więc opowiem ci, jaki miałam dzisiaj zły dzień, nawet jeśli nic takiego się nie stało. Potrzebuję twojego współczucia, by poczuć się lepiej.

5. Narzekam, bo muszę - mam czasem wrażenie, że to jest najczęściej występująca grupa. W zasadzie nie mam żadnego powodu, żeby marudzić, ale jak tego nie zrobię, to będę chory. Jakby wżarło się to w mentalność człowieka. Może w przypadku narzekania, również możemy mówić o wytworzeniu się nawyku - jeśli przez 21 dni codziennie narzekałem, to już teraz będę miał codziennie zakodowane narzekanie.

Dla tych grup znajduję wspólny mianownik - brak działania. Bo oni najpierw pojęczą, że im ciężko, że im źle, że mają tyle roboty, że słońce świeci albo pada deszcz. Pomarudzą, powzdychają, a za chwilę zapomną i zaczną robić to co zwykle, z takim samym rezultatem. Narzekanie nie będzie w żaden sposób prowadziło do zmiany postępowania lub sytuacji życiowej. Często przyczyn narzekania nie da się ani określić, ani zmienić, bo są niezależne od nas.
Chyba nie spotkałam człowieka, którego marudzenie doprowadziło do tego, że zaczął działać w kierunku poprawy swojego życia. Zwykle słyszy się, że sukces odnoszą ci pozytywnie nastawieni, zmotywowani, gotowi do działania. A malkontenci pozostają malkontentami, bo marnują wszystkie siły na marudzenie, więc już nie wystarcza ich na działanie.
Ponieważ nie lubię słuchać narzekaczy, sama staram się jak najmniej marudzić. Wiele sytuacji wydaje mi się też za mało istotnych, by trwonić na nie energię. Jeśli zrobiłam coś źle i muszę poprawić i wydrukować ponownie, to nie będę marudzić, tylko po prostu to zrobię.

Czekamy zamiast życ

Czekamy zamiast życ

Życie składa się z małych czekań. Od pewnego momentu w życiu, następującego gdzieś na etapie szkoły podstawowej, nieustannie na coś czekamy. Na co najczęściej czekamy? I dlaczego tak lubimy czekać?


czekanie, oczekiwanie, brak działania,

Czekania możemy podzielić na te dobre i te złe. Złe czekania to zwykle nieprzyjemne wydarzenia, które czekają nas w niedalekiej przyszłości. Chcemy, żeby nastąpiły już teraz, bo generują stres, zaprzątają nasze myśli i nie pozwalają się skupić na niczym innym, np. ważne badania, egzamin, trudna rozmowa z szefem. Dobre, to wyczekiwanie z niecierpliwością na Gwiazdkę, wakacje, urodziny, wygraną w konkursie, randkę, ślub, nową pracę itp. Chcemy, żeby coś wydarzyło się jak najszybciej, bo uważamy, że ten konkretny moment pozwoli nam być szczęśliwymi.
Głównie jednak czekamy, bo wydaje nam się, że po określonym wydarzeniu nasze życie cudownie się odmieni. W przypadku złych wydarzeń - będziemy je mieli za sobą, więc się zrelaksujemy i zyskamy więcej czasu na te wszystkie rzeczy, które zarzuciliśmy. Tutaj typowe jest zachowanie, które z moją współlokatorką z czasów studenckich nazywałyśmy “po sesji”. W okresie egzaminów miałyśmy zwyczaj planowania mnóstwa rzeczy, które zrobimy, jak już wszystko zaliczymy. Kończyło się różnie, ale o tym za chwilę.
Gdy czekamy na coś dobrego, zakładamy, że konkretne wydarzenie przyniesie określone zmiany w naszym życiu. Wakacje pozwolą nam w końcu odpocząć, nie będziemy musieli się uczyć i będziemy się świetnie bawić. Zmienimy pracę, będziemy zarabiać miliony i wspinać się po szczeblach kariery, a każdego dnia będziemy z radością wstawać z łóżka, nie mogąc doczekać się nowych wyzwań.
Dobrze jednak wiemy, że samo czekanie często bywa fajniejsze, niż samo wydarzenie, gdy już nastąpi. Rzadko też zdarza się, by w naszym życiu faktycznie nastąpiła jakaś radykalna zmiana, pomijając oczywiście nową pracę czy przeprowadzkę. Większość sytuacji jednak sama w sobie nie generuje zmian, jeśli sami nie podejmiemy decyzji o ich wprowadzeniu. Np. samo kupno depilatora, nawet jeśli odkładałyśmy na niego pół roku, nie sprawi, że nasze nogi staną się aksamitnie gładkie jak w reklamie. Marne szanse również na to, że uda nam się zrealizować wszystkie ambitne plany z listy “po sesji” - pewnie nie zapiszemy się na siłownię ani nie zaczniemy regularnie chodzić do teatru.
Poza tym, czekanie sprawia, że nie potrafimy się cieszyć tym co mamy. Porównujemy obecna sytuację ze stanem wymarzonym, który na nas czeka i nic nas nie cieszy. Myślimy sobie, jak cudownie będzie, gdy to coś się spełni i jak bardzo będzie lepsze od tego, co aktualnie mamy. “Po drugiej stronie” często czeka nas jednak rozczarowanie - kiedy nakarmimy swój umysł wyobrażeniami o danej sytuacji, a ona faktycznie przyjdzie, nie będzie w stanie sprostać wysokim oczekiwaniom. Po kliku czy kilkunastu takich cyklach wypadałoby się w końcu ogarnąć - życie potrafi minąć na samych czekaniach, które do niczego nie prowadzą. Jeśli Twoje obecne życie Ci się nie podoba i dlatego z niecierpliwością czekasz na zmianę, zastanów się, co sam możesz zrobić, żeby poprawić je już teraz. Zastanów się i działaj. Bo szkoda czasu na czekanie.

Jak napisać pracę dyplomową?

Jak napisać pracę dyplomową?

Większość studiów w Polsce kończy się obronieniem pracy dyplomowej, którą student musi wcześniej przygotować. Choć każdy wie, że taką pracę będzie musiał napisać, nie każdy wie, jak to zrobić. Jeśli więc przed Tobą licencjat, praca inżynierska, magisterska lub podyplomowa, zachęcam do przeczytania mojego krótkiego przewodnika.

praca magisterska, licencjat, inżynierska, dyplomowa

Temat, badania, literatura


Jeśli są to Twoje pierwsze studia, zapewne masz bardzo mgliste pojęcie o tym, czym taka praca dyplomowa właściwie jest i jak może wyglądać proces jej tworzenia. Przychodzisz na pierwsze seminarium licencjackie/inżynierskie i już pada pytanie, o czym chciałbyś pisać. Fajnie by było, gdyby temat choć trochę Cię interesował oraz żebyś miał wizję, w jaki sposób będziesz go badał. Już na tym etapie radzę sprawdzić, czy biblioteka/internet dysponuje odpowiednimi pozycjami naukowymi zgodnymi z tematyką Twojej pracy. W skrócie: czy są książki, na podstawie których będziesz mógł napisać swoją pracę. Przypomnę, że praca licencjacka, inżynierska, magisterska jest pracą odtwórczą, w której w zasadzie nie liczy się Twoja wiedza, tylko ta, którą znaleźć możesz w literaturze. Więc bez książek ani rusz! Jeśli zamierzasz się już zabrać za pisanie, możesz je zamówić już teraz, jeśli nie, to przynajmniej zapisz sobie gdzieś ich listę. Podczas wyszukiwania w internecie, dodaj sobie strony do zakładek, a pdfy pobierz do oddzielnego folderu, żebyś drugi raz nie musiał szukać.

Konspekt


Masz już temat, wymyśliłeś sobie, że przeprowadzisz ankietę, zrobisz wywiad, pomiary czy coś innego, a w bibliotece sprawdziłeś, że Twoja praca będzie obfitowała w przypisy. Świetnie! Teraz przychodzi czas na stworzenie konspektu, czyli mówiąc wprost: planu Twojej pracy. Na początku, bez zapoznania się z literaturą, będzie on dość ogólnikowy, ale bez niego szybko się pogubisz, a pewnie promotor i tak będzie go wymagał. Zapisz więc, jakie kwestie zamierzasz poruszyć w pierwszym rozdziale (ten zwykle jest czysto teoretyczny), a także jakich metod, technik i narzędzi użyjesz oraz kogo i co nimi zbadasz (to zwykle jest rozdział drugi). Rozdział trzeci zostanie Ci na analizę wyników badań, ale na tym etapie nie możesz ich przewidzieć.

Pisanie


Została Ci teraz część, która wymaga największego nakładu pracy, choć tak naprawdę, dobrze zaplanowana nie zajmie wcale kosmicznie dużo czasu. Wypożyczyłeś już książki, których dostępność wcześniej sprawdziłeś? Jeśli nie, to sugeruję zrobić to właśnie teraz, bo będą Ci potrzebne, a może na część z nich będziesz musiał chwilę poczekać. Nie czekaj jednak, aż będziesz miał wszystko. Jeśli zapisałeś strony internetowe i ebooki, to masz już całkiem sporo.
Możesz przejrzeć spisy treści i ułożyć sobie mniej więcej, która pozycja pasuje do konkretnego rozdziału Twojej pracy. Możesz jednak po prostu brać na warsztat każdą książkę po kolei, wycisnąć z niej ile się da i przejść do kolejnej. I to jest metoda, którą ja wybieram. Cały proces wygląda mniej więcej tak:
1. Otwierasz sobie konspekt i kopiuję go do nowego pliku. Masz już szkielet swojej pracy.
2. Bierzesz książkę, czytasz spis treści, otwierasz na stronie, która Cię interesuje.
3. Zapoznajesz się pobieżnie z fragmentem, jeśli pasuje do koncepcji, przepisujesz go w odpowiednie miejsce do Twojego pliku. Czyli, jeśli masz fragment o wysiewaniu marchwi, znajdujesz w swojej pracy rozdział Hodowla marchwi i tam go przepisujesz. Wiem, że przepisywanie fragmentów książek jest uciążliwe, świetnie, jeśli znajdziemy plik, który da się łatwo kopiować i wklejać. Literatura papierowa nie daje nam takich możliwości, więc pozostaje standardowe klepanie. Metody są jednak dwie:
a) słowo w słowo przepisujesz cytat, a potem będziesz się zastanawiać, jak go ładnie edytować.
b) nie przepisujesz dosłownie cytatu, od razu go redagujesz, czyt. przerabiasz, to wydłuży proces przepisywania, ale zaoszczędzi czasu później.
Podczas przepisywania treści z pdfów, które brzydko się kopiują, pomocny może okazać się drugi ekran, np. tablet, bo skakanie pomiędzy zakładkami na jednym monitorze może człowieka wykończyć.
4. Gdy uznasz, że wyczerpałeś już treści z jednej książki, bierzesz następną i powtarzasz punkty 2 i 3.
5. Jeśli w punkcie 3 wybrałeś b), ten etap Cię nie dotyczy. Jeśli jednak zdecydowałeś się na opcję a), to teraz przed Tobą chyba najbardziej upierdliwa część - przerabianie cytatów, żeby nie były cytatami (bo antyplagiat). Ja sobie najpierw zaznaczam całą pracę na zielono, żeby wiedzieć, że to są dosłowne fragmenty literatury. Gdy je przerabiam, piszę na czarno i wiem, że te czarne są zrobione.
6. Pozostaje już tylko uporządkowanie treści - konieczne będzie pewnie usunięcie pewnej części, jeśli okaże się, że różne źródła podchodzą do tematu tak samo. Naszym głównym celem jest sprawienie, by praca tworzyła jedną spójną całość, którą da się przeczytać i zrozumieć jej sens.

Cytaty i przypisy


Od kilku lat, każda praca dyplomowa musi przejść przez antyplagiat, zanim student zostanie dopuszczony do obrony. To zmusza do redagowania treści, gdyż nawet jeśli prawidłowo oznaczymy cytat, podamy jego źródło, może okazać się, że ten sam fragment będzie występował w kilku innych miejscach, których do przypisu nie dodaliśmy i antyplagiat to wychwyci (dla mnie jest to bez sensu, ale z programem dyskutować się nie da). Dotyczy to przede wszystkim źródeł internetowych, jednak lepiej się zabezpieczać i ograniczyć do minimum występowanie w pracy cytatów. Jeśli chodzi o przypisy, to trzeba dodawać je już na etapie przepisywania fragmentów książki i najlepiej robić to po każdym akapicie, to pozwoli nam uniknąć chaosu, gdy będziemy potem porządkować treść.

Przedstawione wskazówki dotyczą przede wszystkim rozdziału pierwszego, ale z tego, co wiem, to właśnie on sprawia najwięcej problemów. Jeśli będzie taka potrzeba, napiszę poradniki dotyczące kolejnych rozdziałów. Zachęcam do dzielenia się własnymi doświadczeniami związanymi z pisaniem prac dyplomowych.
Najlepiej zacząć

Najlepiej zacząć

W mojej głowie od czasu do czasu pojawiają się pomysły, które mają sprawić, że moje życie stanie się wyjątkowe i najlepsze. Rzadko jednak udaje mi się jakikolwiek pomysł zrealizować. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele.




motywacja, rozwój, blog, początki

Najczęściej przyczyną pierwszego zniechęcenia jest pojawiające się w głowie pytanie: Co, jeśli to, co zrobię, nie będzie wystarczająco dobre? Podczas pracy zawodowej nigdy nie dręczą mnie takie wątpliwości. Skupiam się wtedy, by dane zadanie zrealizować skutecznie, niekoniecznie perfekcyjnie. Z prywatnymi projektami jest jednak inaczej. Myślę, że wynika to głównie z faktu, iż są one przeznaczone dla większej grupy osób i przez tę grupę będą oceniane. Pierwszą przeszkodą przed zrealizowaniem jakiegoś projektu jest strach przed krytyką. 

Presję wywołują też, choć oczywiście nie bezpośrednio, osoby, które w danej dziedzinie osiągnęły już jakiś sukces. Ich prace są bliskie perfekcji. Najlepiej byłoby podpatrywać ich działania i uczyć się, by móc jakkolwiek się do nich zbliżyć. Tutaj jednak pojawia się pułapka uczenia się bez działania. Mogę przyjmować wiedzę i czekać z wykorzystaniem jej, aż będę gotowa. A to może nigdy nie nastąpić. 

Mogę w takim razie spróbować podjąć działanie, które z pewnością nie będzie doskonałe, ale przez praktykę i naukę będę mogła podnieść swoje umiejętności i sprawiać, by z dnia na dzień osiągać coraz lepsze rezultaty. Nie mogę też zniechęcać się pierwszymi błędami i porażkami.

Zanim jednak zacznę, muszę odpowiedzieć sobie na pytanie: Dlaczego chcę to coś robić? Jeżeli nie znam odpowiedzi, to mogę sobie odpuścić już teraz. Jedynie odpowiednio silna motywacja pozwoli mi doprowadzić dane zadanie do końca. Dlaczego więc chcę pisać bloga? Bo zawsze wiedziałam, że pisanie jest tym co lubię robić najbardziej, a blog pozwala w dość łatwy sposób dotrzeć do dużego grona odbiorców. No i podobno blogosfera to potęga, a ja chcę być częścią tej potęgi.

Zaczynam. Tak, jak umiem, niedoskonale. Zapraszam do mojego kawałka internetu, w którym najlepiej jest właśnie teraz.
Copyright © 2014 Teraz jest najlepiej! , Blogger